ORANGE TH-30 HEAD
Zapraszam do licytacji wysokiej klasy heada lampowego Orange TH-30. Sprzęt użytkowałem jako wyposażenie mojego gitarowego sklepiku Elektryczna Dusza (do testowania gitar), nosi więc jedynie kosmetyczne ślady użytkowania, które nieznacznie tylko odróżniają go od nówki. Oczywiście urządzenie jest w pełnie sprawne i gotowe do zrzucenia napalmu na jakąś wioskę.
Wzmacniacze marki Orange nie należą do tanich, ale są klasą samą w sobie i nie wymagają szczególnych rekomendacji. Poza jedynym w swoim rodzaju wyglądem, który czyni z nich naprawdę piękne meble, oferują klasowy, brytyjski sound stanowiący znakomitą alternatywę dla przeżywającego chyba lekki kryzys Marshalla (może już tylko głośniki bluetooth i słuchawki będą robić, bo nowych wzmacniaczy jak na lekarstwo).
TH30 jest szczególną pozycją w ofercie firmy Orange. Jest to wzmacniacz, który zlokalizowany jest pomiędzy niskowatowymi produktami firmy jak niezwykle popularny Tiny Terror, który jest trochę za słaby na scenę, a koncertowymi potworami jak np. Thunderverb, który z kolei kosztuje fortunę i słabo radzi sobie w pomieszczeniach mniejszych niż hangar na samolot pasażerski. 30W naszego heada jest dobrym kompromisem pomiędzy tymi dwiema klasami produktów. To moc zupełnie wystarczająca na próbę i koncert, a jedocześnie bez wzbudzania kontrowersji można sobie pograć w mieszkaniu. Pomocna tutaj może okazać się wbudowana redukcja mocy (na 15 i 7,5W) dzięki, której możemy nieco łatwiej okiełznać pomarańczowego rozbójnika w studiu i domowych pieleszach. Mamy sprzęt na każdą okazję, na którym można zarówno zagrać koncert, nagrać płytę, jak i pograć do backingtracków z YouTube’a. Fajna opcja dla kogoś, kto szuka prostych rozwiązań i niewielkich gabarytów, przy jednoczesnej niechęci do ustępstw w zakresie jakości brzmienia. Do tego wygląd akceptowany nawet przez kobiety i cena całkiem przystępna.
Orange słynie z prostoty. Podczas gdy naszpikowane rzędami gałek panele kontrolne wzmacniaczy Marshalla zaczynają przypominać kokpity jumbo jetów, TH30 ze swoimi sześcioma pokrętłami jest niewiele bardziej skomplikowany niż czajnik elektryczny.
Aż trudno uwierzyć, że to wzmacniacz dwukanałowy. Korekcja jest prosta, ale nic nie jest tu pozostawione przypadkowi. Kanał clean oferuje czyste brzmienie oraz w wyższym zakresie głośności znakomity brytyjski crunch. Regulacja bass i treble (jak w starych Fenderach) w zupełności wystarcza do znalezienia odpowiedniej dla siebie barwy. Obowiązuje tu raczej filozofia plug&play i nie ma konieczności zatracenia się w odwracającym uwagę od grania misternym procesie kręcenia gałami. Od ręki znaleźć można wszystko od funkowej szklanki po bluesowy crunch. Podobnie rzecz się ma na kanale przesterowanym, który obsługuje się podobnie jak stompbox: gałka gain dorzuca mięsa, gałka shape manipuluje środkiem pasma zmieniając charakter przesteru, a gałka volume decyduje o tym czy destrukcji ulegną ścianki działowe, czy również nośne. Jeśli chodzi o poziom nasycenia przesteru to ten wzmacniacz ma bardzo duży zapas gainu i spokojnie, bez żadnych dopałek, ogarnia nie tylko rock i hard rock, ale również „plądrowanie, gwałty i pożogę”. Od czasów starego Rockera 30 zmienił się trochę typ przesterowania, które nadaje się teraz nie tylko do rocka starocerkiewnego, ale i wszelkich nowoczesnych jazgotów. O tym jakie brzmienie uzyskamy decyduje głównie wspomniana gałka shape, która działa mniej więcej tak: na początku zakresu jest duża ekspozycja środka i charakterystyczne brzmienie Jimmy’ego Page’a przypominające dźwięk starego radia, w na środku jest Tonny Iommi tłusty sound Black Sabbath, na końcu mocno wycięty środek i słynna „szczota” Metalliki. Różne kombinacje gałek gain i shape pozwalają naprawdę dużo zdziałać.
Ostatnio dodany sprzęt.